sobota, 15 listopada 2014

Wampir, wilk i czarny anioł cz. 1 - POPRAWIONE


Nareszcie! Jest! Poprawiona wersja Wampira, wilka i czarnego anioła, którą zaczęłam pisać dawno temu, ale odleżała swoje i nawet udało mi się skończyć tę część. Jestem z niej tysiąc razy bardziej dumna i mam nadzieję, że Wam się spodoba. Tak poza tym to Lunacy jest bardziej irytująca niż myślałam. ;_;
_________________________

Kathleen było niewielkim miasteczkiem leżącym przy granicy Kanady ze Stanami Zjednoczonymi. Liczyło sobie zaledwie 35 mieszkańców, było otoczone lasami i nie cieszyło się zbytnią popularnością wśród turystów i w ogóle nigdzie. Teren wokół miasteczka był dosyć górzysty. Położenie i niewielka liczba miejscowych sprawiały, że Kathleen idealnie się nadawało na kryjówkę. Tak się przynajmniej wydawało Evil. 
Była to młoda dziewczyna o miodowych oczach, czarnych lokach i niemal białej skórze. Zazwyczaj nosiła czarne ubrania, makijażem się nie przejmowała głównie ze względu na to, że później nie umiała go zmyć. Miała 177 cm wzrostu i bardzo szczupłą sylwetkę. Opisując Evil należy wspomnieć, że była płaska jak deska, jednak nie tylko tym starała się odtrącać ludzi. Była obojętna, cyniczna, chamska i paliła na potęgę. Nie cieszyła się sympatią w miasteczku, na czym zresztą jej nie zależało. 
Mieszkała w drewnianym domku na wzgórzu. Jej mieszkanie składało się z trzech niedużych pokoi, kuchni i łazienki. Największe pomieszczenie - salon - składał się z kominka, trzech foteli z czego dwa były przykryte białą płachtą; kanapy i kredensu z wybitymi szybami. Na ścianie wisiał ogromny obraz przedstawiający blondynkę w długiej sukience z falbanami, która z surowym wyrazem twarzy głaskała szarego wilka z czerwonymi ślepiami. Jej sypialnia była umeblowana równie ascetycznie: łóżko zbudowane z metalowego szkieletu i cienkiego materaca, podrapana szafa i wyliniały dywan stanowiły jedyne elementy wystroju. Trzeci pokój należał do jej przyjaciela i posiadał mniej widoczne oznaki wieloletniego użytkowania: w rogu stało drewniane łóżko, obok niego niska szafka nocna, po drugiej stronie regał z książkami i duża drewniana komoda, a na niej doniczka z różową orchideą. W tym pomieszczeniu znalazło się miejsce na nieduże biurko i drewniane krzesło. 
Evil usiadła w salonie i wyciągnęła paczkę papierosów. Włożyła jednego do ust, podpaliła i wypuściła dym z płuc. Tak, teraz mogła się skupić i zastanowić nad czekającą ją rozmową. Cruelty w końcu wpadł na ślad Kamienia Grzechu – artefaktu, który pomógłby wrócić im do swoich ludzkich postaci lub, jak w jej przypadku, zapewnić wieczny spokój. Jednak do tego potrzebowali kogoś jeszcze, a mianowicie kogoś na usługach diabła – czarnego anioła. Westchnęła. Przez dłuższy czas myślała, że poradzi sobie sama, aż tu nagle zjawił się Cruelty, który chciał wtajemniczyć kogoś jeszcze. Po prostu rewelacyjnie.

***

W tym samym czasie, las.
Całą przestrzeń jaką można było objąć wzrokiem zajmowały wysokie sosny i śnieg, w którym były zatopione szyszki i igły. Czarne niebo przysłaniały gałęzie, tylko księżyc prześwitywał między nimi.
- Mamy dzisiaj piękną pełnię – rzucił młody mężczyzna spoglądając w niebo. Miał na sobie czarną pelerynę.
- Tak – odparła dziewczynka, siedząca na jego kolanach.
Ta dwójka znajdowała się właśnie na jednej z gałęzi i przysłuchiwała wiatrowi, wyciu wilków oraz urywanym krzykom. Mężczyzna opierał się lewym ramieniem o pień i kurczowo trzymał dziewczynkę jakby ze strachu, że szalejący wiatr ją porwie. Lub po prostu spadnie.
Pod nimi, na ziemi znajdował się ranny wilk, który przeraźliwie skomlał i zostawiał czerwone plamy na śniegu. Mężczyzna się skrzywił.
- Denerwuje mnie ten piesek – wyszeptał lodowatym tonem.
- Mam go uciszyć? – spytała pozbawionym emocji głosem. Gwałtownie uniosła głowę, ukazując lśniące rubinową czerwienią oko.
- Cha, cha! A jesteś w stanie?
Dziewczynka wyciągnęła spod peleryny dwa sztylety i przygotowała się do skoku. W tym samym momencie mężczyzna ją puścił.
W locie kaptur odkrył jej w połowie białą twarz z czarnym okiem jak u lalki, a w połowie metalową ze świecącym ślepiem jak u robota. Jej szyja składała się z kawałka metalu, przechodzącego w porcelanę. Miała białe włosy sięgające połowy pleców, a niektóre kosmyki zaplecione w warkocze. Jej grzywka była zaczesana na stronę z czerwonym okiem i spięta karmazynową spinką. Już na pierwszy rzut oka można było stwierdzić, że dziewczynka nie jest człowiekiem; wyglądała jak krzyżówka robota z porcelanową lalką i była dosyć przerażająca.
Wylądowała na białym śniegu i spojrzała na skomlące zwierzę. Wilk obrócił łeb w jej stronę, ale po chwili zaczął szybciej się przemieszczać, przez co zasłabł i upadł. Próbował się ruszyć, ale stracił zbyt dużo krwi.
Dziewczynka tylko powoli zaczęła się do niego zbliżać i z kamienną twarzą wbiła jeden ze sztyletów w oko zwierzęcia. Skomlenie się nasiliło. Wbiła sztylet głębiej, by po chwili go wyjąć i znów wbić w to samo miejsce. Zostawiwszy broń w ciele swojej ofiary, wydobyła z kieszeni nożyczki. Przejechała ostrzem po kręgosłupie wilka i wbiła je w centralną część grzbietu, pomiędzy dwoma dyskami. Zwierzę ostatni raz spróbowało się wyrwać i po chwili ucichło. Stało się to w momencie, gdy jego ciało uderzyło o ziemię.
- Żałosna istota – dziewczynka powiedziała do siebie i wyciągnęła sztylet z oka swojej ofiary, by wytrzeć go o pelerynę. To samo zrobiła z nożyczkami, które schowała do kieszeni. Drugi nóż wrócił do specjalnej pochwy umocowanej przy pasie.
- Dobra robota, Tveir. – Mężczyzna wylądował obok niej i pogłaskał ją po głowie. – Wiedziałem, że jesteś idealnym Elementem.
- Dziękuję, Sin-Master.
- W porządku, musimy poszukać pozostałych Elementów. Kamień Grzechu sam się nie obroni…
- Czy to naprawdę konieczne, Sin-Master? Ja ci nie wystarczę?
- Cha, cha! Tveir, jesteś najdoskonalszym Elementem, ale potrzebujemy jeszcze trzech. Jest kilka osób, które chcą nam ukraść Kamień.
- Poradzę sobie z nimi.
- Tveir, jeszcze nie przyszedł czas. Potrzebujesz jeszcze kilku ulepszeń, ale zanim je otrzymasz musisz mieć jakieś wsparcie.
Dziewczynka odwróciła głowę, ale nie protestowała. Na ułamek sekundy zrobiło się naprawdę cicho.
- Rozumiem, Sin-Master. Pomogę ci odnaleźć pozostałe Elementy.
- Dobra dziewczynka. – Mężczyzna pogłaskał ją po głowie. – Ruszajmy.
        
***

Evil wciąż czekała na Cruelty’ego. Mijały sekundy, minuty, godzina i dziewczyna zdążyła wypalić już cztery papierosy, a jej przyjaciel się nie pojawiał. Powoli zaczynała się martwić. Mimo że znała swojego współlokatora, nie opuszczał jej niepokój.
Nagle rozległo się wycie. Evil podskoczyła na fotelu i miała wrażenie, że dostanie kiedyś zawału serca. Oczywiście, jeśli kiedykolwiek odzyska ten narząd.
Drzwi powoli się otworzyły i stanął w nich wysoki szczupły mężczyzna z dość łagodnymi rysami twarzy i krótko przyciętymi brązowymi włosami. Miał czarne oczy, jasne rzęsy i szeroki uśmiech. Wyglądał na wysportowanego i przystojnego.
- Cze. Spóźniłem się? – skierował to pytanie do Evil.
- Nie bardzo. Tylko… - dziewczyna spojrzała na zegarek znajdujący się na jej kościstym i bladym nadgarstku. – Dwie godziny.
- Cholera, znowu – wyszeptał.
- Nie martw się. Przywykłam. Znalazłeś tego czarnego anioła?
Cruelty się wyprostował, odchrząknął i otworzył szerzej drzwi, przez które weszła ruda dziewczyna z prostymi włosami i zielonymi oczami. Posiadała ładne kości policzkowe i dosyć duże piersi. Była nieco niższa od Evil, ale nie tak chuda jak brunetka. Miała na sobie czarną skórzaną kurtkę i spodnie z podobnego materiału, białą koszulkę z nadrukiem i czarne szpilki. Uśmiechnęła się na widok Evil.
- Evil, poznaj Lunacy. – Mężczyzna wskazał na nowo przybyłą.
- Nadal nie rozumiem po co ją tu ściągałeś, ale jeśli czujesz się samotny… Lunacy, śpisz na kanapie – wampirzyca rzuciła i skierowała się w stronę swojego pokoju.
- Nie przejmuj się nią. Nie umie rozmawiać z ludźmi, za długo była sama. Na pewno wkrótce przywyknie – Cruelty posłał czarnemu aniołowi uśmiech. – Chyba – dodał pod nosem.
Lunacy tylko wzruszyła ramionami i usiadła na kanapie. 
- Myślę, że się nie pozabijamy. A tak poza tym to robisz coś wieczorem? 
- Właściwie to tak. Muszę się z kimś spotkać i nie dam rady tego przełożyć – zaczął. – W najbliższym czasie powinienem mieć trochę więcej „wolnego”. Jeszcze zdążę ci to wszystko wytłumaczyć. 
Dziewczyna tylko kiwnęła głową i nie odezwała się do powrotu Cruelty’ego.

***

Chrześcijański kościół, który był jedyną świątynią w Kathleen, znajdował się w centrum miasteczka i był otoczony wysokimi drzewami iglastymi. Fasada z białego kamienia była w stylu gotyckim, uwzględniając takie elementy jak strzeliste wieże, witraże w oknach i dwie rozety po obu stronach wejścia. Budynek został wykończony czerwoną cegłą i wybudowany na planie krzyża. 
W tym osobliwym miejscu Cruelty często spotykał się ze swoim informatorem – Ace’em. 
Był to wysoki i bardzo szczupły ksiądz, który posiadał długie blond włosy, wyraźne kości policzkowe i okulary typu lenonki. Nie wyglądał staro, jednak blizna przechodząca dokładnie przez środek jego twarzy i prawdopodobnie biegnąca wzdłuż jego ciała mogła wskazywać na to, że przeszedł więcej niż można się było tego spodziewać. Miał bardzo długie palce, w których zazwyczaj obracał srebrny zegarek na łańcuszku. 
Ace należał do ludzi, którzy pomimo swojego wyglądu budzą zaufanie i bardzo często to wykorzystywał. Mimo że nosił sutannę, z pewnością nie można było go nazwać osobą pobożną ani nawet księdzem – pił, palił, klął, a poza tym bywał sadystyczny. Nierzadko zdarzało mu się rzucić zboczonym tekstem lub wykonać jakiś nie do końca „odpowiedni” gest. Mężczyzna miał dosyć osobliwe poczucie humoru i dysponował wieloma różnymi informacjami, które czasami sprzedawał spragnionym wiedzy ludziom. Nie zawsze pochodzili oni z Kathleen i bardzo często byli to przestępcy, ale dla Ace’a liczyły się głównie pieniądze. Ludzie go niespecjalnie interesowali. 
Mężczyzna w rzeczywistości był naukowcem, a dokładniej – alchemikiem. Na co dzień zakładał sutannę, jednak nie było to konieczne – od wielu lat w kościele nie odbywały się msze, gdyż wszyscy mieszkańcy zadeklarowali swój ateizm i świątynia stała się domem tego osobliwego sługi Bożego. Rzadko ją opuszczał, pozwalając by wszystkimi sprawami zajmowała się Kanin – Element, czyli homunkulus wyglądający jak jedenastoletnia dziewczynka z króliczymi uszami. Była ona jedyną towarzyszką i współlokatorką „księdza”. 
Cruelty obrzucił niechętnym wzrokiem świątynię i skierował się w stronę wejścia. Ostrożnie i powoli otworzył drzwi, pozwalając by skrzypienie rozniosło się echem po kościele. Wnętrze wcale się nie zmieniło od jego ostatniej wizyty: podrapane drewniane ławki stały w równych rzędach, ołtarz był posprzątany i w kilku miejscach stały wazony wypełnione świeżymi kwiatami, a w jego głębi znajdował się obraz Jezusa, którego jedna ręka zastygła do błogosławieństwa, a druga dotykała szaty na piersiach i z tego miejsca wychodziły dwie smugi światła: czerwona i niebieska. Cruelty’ego zawsze przerażało to malowidło, jednak nigdy nie wyjaśnił powodu takiego stanu rzeczy. Kościół oświetlało kilka mało ozdobnych kinkietów, przez co nawa główna była pogrążona w delikatnym półmroku. Ołtarz oświecało jeszcze kilka lampek zawieszonych nad obrazem i umieszczonych w podłodze. 
Chłopak niechętnie wszedł do środka i spojrzał w górę. Oczekiwał, że po nisko zawieszonych belkach będzie spacerować Kanin, jednak nie dostrzegł tam żadnego ruchu. Westchnął ciężko i rozejrzał się po wnętrzu. Żadnego ruchu w promieniu kilku metrów, ani jednego dźwięku. Ponownie westchnął i zrobił krok naprzód. Przez swoją nieuwagę wszedł w ławkę, która prawdopodobnie uruchomiła jakiś mechanizm, bo rozległy się dźwięki tykania, turlania i szurania, które po chwili ustały. Cruelty wykorzystał swój słuch, by w ostatniej chwili uniknąć zmiażdżenia przez spadającą belkę. 
Rozległo się klaskanie. 
- Proszę, proszę. Całkiem nieźle, chociaż szczerze przyznam, że wolałbym zobaczyć twoje flaki na tej podłodze… 
- Nic się nie zmieniłeś – Cruelty podniósł się, strzepując kurz z ciemnych spodni. 
- Dlaczego bym miał? Jest zdecydowanie śmieszniej kiedy jestem sobą – na dowód swoich słów zachichotał. 
Po chwili przy ołtarzu pojawiła się Kanin. Miała najwyżej 147 centymetrów wzrostu, białe królicze uszy i krótko ścięte czarne włosy, które nie dotykały ramion. Jej lewe oko miało kolor biały z czarną źrenicą pośrodku, a prawe – czarny z białą. Miała jasną skórę i lekko zarumienione policzki, co nie było nowością – miała tak od początku, co Ace uważał za urocze. Bardzo delikatne rysy twarzy kontrastowały ze wściekłym spojrzeniem. Była ubrana w bladoróżową koszulę nocną, która prawie sięgała kostek, a w jej ustach znajdowała się różowa szczoteczka do zębów. Podparła boki i zaczęła się intensywnie wpatrywać w „księdza”. 
- Mógłbyś mi to łaskawie wytłumaczyć? – ciężko było ją zrozumieć. 
- Cóż… nudziło mi się trochę, więc postanowiłem zgotować Cruelty’emu ciepłe powitanie. 
- Skoro chciałeś go tylko przywitać to dlaczego, do cholery, ta belka leży na podłodze? 
- No już, już… Powinna aktualnie leżeć na jego złamanym kręgosłupie, ale skurczybyk ma niezły refleks. 
Cruelty tylko westchnął ciężko, co uczyniła również Kanin. Ta dwójka nie dawała już sobie rady z ekscentrycznym informatorem. 
- A właśnie, Crue. Dlaczego przyszedłeś? 
- Tak się składa, że potrzebuję roboty… 

***

Wszyscy przenieśli się na plebanię, gdzie zasiedli przy starym drewnianym stole. Ace usiadł na jednym z jego końców, splótł palce i zaczął się intensywnie wpatrywać przed siebie. 
- Ee… Nie chcę psuć atmosfery ani nic w tym stylu, ale mogę zapytać, czemu siedzisz jak jakiś czarny charakter? 
- Dzięki, Cruelty. I cały mój wysiłek poszedł się jebać. 
- Czyli jednak chodziło o atmosferę… 
Ace skrzyżował ręce i oparł się o krzesło. 
- Nieważne. Przejdźmy do rzeczy. Jak wam idzie? 
- No więc… Wiemy tylko tyle, że musimy pokonać kilka Elementów. Masz informacje, gdzie znajdziemy przynajmniej jednego? 
„Ksiądz” podniósł się ze swojego krzesła i zaczął chodzić po pokoju. Przez dłuższy czas się nie odzywał tylko pozwalał, by Kanin wodziła za nim wzrokiem. Jej obecność przy stole nie była konieczna. 
- W lesie. 
Cruelty podskoczył, gdy po dłuższej chwili usłyszał głos Ace’a. 
- C-co? 
- Poszukaj w lesie, do cholery. Tylko tyle mam ci do powiedzenia – Ace zdjął okulary i przetarł je kawałkiem sutanny. – Swoją drogą, co u Evil? 
- W porządku. Tak myślę. Nie wyszła z pokoju odkąd przyprowadziłem Lunacy. Może za bardzo się z tym pospieszyłem? 
- Kiedyś przywyknie – Kanin tylko wzruszyła ramionami. 
- Kiedyś na pewno… 
- Wiecie już do czego chcecie wykorzystać Kamień? 
Cruelty tylko spuścił głowę. Miał nadzieję, że to pytanie nie padnie. Z Lunacy się dogadał w sprawie nieśmiertelności, ale Evil upierała się, że chce w końcu umrzeć i na początku on jej to obiecał. Najgorsze było to, że miała rację. 
- Na razie jeszcze o tym dyskutujemy… 
- Zmieniłeś zdanie, prawda? 
- A co miałem zrobić? Zdałem sobie sprawę, że wieczne życie jest atrakcyjniejsze od długo wyczekiwanej śmierci. Nie wiem kiedy Evil zamieniła się w takie… emo. 
- To nie jej wina. Jest nieśmiertelna już od pewnego czasu. Ty zresztą też. Co jest takiego fajnego w nieśmiertelności? 
- Czas – Cruelty podniósł głowę. – Masz nieograniczony czas. Możesz go wykorzystać jak chcesz i nie narzekasz, że nie dasz rady lub nie zdążysz wykorzystać swojego życia w pełni. I to jest najlepsze. 
- To tylko brzmi ładnie. Coś o tym wiem. 
Nastała cisza przerywana przez tykanie starego zegara. 
- Mówiłeś coś o jakiejś robocie… - Ace subtelnie zwrócił na siebie uwagę. 
- A! Obiecałem Evil, że coś dla niej znajdę. Masz jakieś zlecenie? 
- Kiepsko płatne, ale jest – „ksiądz” podał Cruelty’emu złożoną kartkę. 
- Tylko tyle? 
- Dla Evil wystarczy. Jest wampirem i musi zaspokoić głód. Poza tym, nie potrzebujecie pieniędzy. 
Cruelty westchnął i skinął głową. Wyglądało na to, że Evil nie będzie się nudziła. 

*** 

Atmosfera panująca w chatce na wzgórzu była co najmniej napięta. Evil leżała u siebie na łóżku i nawet nie próbowała udawać, że nie chce jej się wstać, by otworzyć drzwi z całym impetem tylko po to, by w końcu uciszyć nową współlokatorkę. 
- Evil, kotku, gdzie trzymacie herbatę? I dlaczego w kuchni jest taki straszny bałagan? W ogóle to mieszkanie wygląda jak jeden wielki burdel… 
Wampirzyca w odpowiedzi zakryła twarz poduszką i obróciła się na brzuch. 
Za jakie grzechy? – ta myśl bez przerwy kołatała jej się w głowie i nic nie wskazywało na to, że szybko ją opuścił. Poza tym… gdzie był Cruelty? Podobno poszedł się z kimś spotkać. Ale tak długo? Evil już dawno straciła kontrolę nad swoimi myślami i pozwalała im się teraz obijać o każdy milimetr jej czaszki. 
Tak właściwie to kiedy tak często zaczęła przywoływać obraz Cruelty’ego? Co miał w sobie ten facet takiego, co nie pozwalało jej ostatnio zmrużyć oka? Definitywnie była głodna. 
Kiedy marudzenie za drzwiami nie ustawało, wampirzyca wstała z łózka i najmocniej jak mogła, pchnęła drewniane wrota na Lunacy, która złapała się za nos. 
- Ał! To bolało! Dlaczego jesteś taka okrutna, Eve?! – Lunacy rozpoczęła kolejny koncert. 
- Zamknij się, dziwko. Wracaj tam, skąd przyszłaś. Nie potrzebujemy cię tu. 
Ruda spojrzała na nią z szeroko otwartymi ustami, do których powoli zaczęła spływać krew czarna jak smoła. 
- Mocne słowa – podniosła się z podłogi i posłała wampirzycy wyzywające spojrzenie. – Ale wydaje mi się, że jednak jestem wam potrzebna. Beze mnie nie zdobędziecie Kamienia Grzechu. 
Evil zacisnęła usta w cienką linię. 
- To Cruelty cię potrzebuje. – dziewczyna odwróciła się na pięcie, pozostawiając Lunacy w stanie lekkiego szoku.

*** 

Zbliżała się druga nad ranem, gdy wreszcie dotarła do Kathleen. Dlaczego Nowy Jork był tak cholernie daleko? Cóż, teraz to nie miało większego znaczenia. Najważniejsze, że w końcu trafiła. 
Zanim w ogóle mogła wejść do nowego mieszkania, zatrzymał ją policjant, który wypytał o najważniejsze rzeczy. Następnie odprowadził ją pod same drzwi i odszedł, chociaż ewidentnie chciał czegoś więcej. Oni zawsze tego chcą. 
Bo Marylin była właśnie ucieleśnieniem męskich fantazji: dosyć drobna, zgrabna blondynka o dużych błękitnych oczach i delikatnie falowanych włosach. Miała bardzo długie nogi i spore piersi, które eksponowała nosząc bluzki i sukienki ze sporym dekoltem. Malowała się dosyć subtelnie, ale na tyle, by podkreślić wyjątkową urodę. 
Dlaczego kobieta taka jak ona, która mogłaby z łatwością trafiać na pierwsze strony kolorowych gazet, robiła w takim miejscu jak Kathleen? Mówiąc krótko – potrzebowała dobrego materiału na artykuł, a wszyscy wiedzą, że to w najmniejszych miasteczkach dochodzi do najgorszych zbrodni. Oczywiście, te są zawsze odpowiednio wyciszane, ale Marylin przyjechała tu, by je nagłośnić. Taki był jej cel. 
Przekroczyła próg swojego nowego mieszkania i rozejrzała się po wnętrzu: było już całkowicie umeblowane, wystarczyło tylko dodać kilka drobiazgów, by wnętrze nabrało przytulniejszego charakteru. 
Postawiła duże pudło z różnymi bibelotami na stole w kuchni, która łączyła się z salonem i usiadła na krześle. Była wykończona długą podróżą, ale nie chciała zasypiać dopóki nie zobaczy chociaż jednego artkułu z Kathleen Herald. Wyciągnęła z pudła butelkę wina, którą dostała jako prezent powitalny od redakcji New York Timesa oraz laptop. 
Po otwarciu wina i odpowiedniej strony internetowej, pociągnęła łyk z butelki, a następnie zaczęła przeszukiwać aktualności z życia miasteczka. Początkowo nie trafiła na nic ciekawego oprócz tego, że kilka lat wstecz Kathleen stało się miasteczkiem w stu procentach ateistycznym. Idąc tym tropem zaczęła przeszukiwać Internet w celu znalezienia jakichś dokładniejszych informacji. Jednak była zbyt zmęczona na takie poszukiwania. Wyłączyła komputer, zapisała coś w notatniku i poszła na górę, by się położyć. 
Na białej kartce w notesie widniał napis: Miasteczko opuszczone przez Boga.

Katsumi

P.S. Jeśli chcecie zagłosować w ankiecie, proponuję wcześniej zajrzeć do zakładki Zapowiedzi, by zapoznać się z opisami niektórych opowiadań. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz