poniedziałek, 5 maja 2014

Igirisu i Nihon: Prośba

Uwaga! Opowiadanie przedstawia związek między Anglią a Japonią z Axis Powers Hetalia!

Zajęcia skończyły się o stałej godzinie, czyli w okolicach piętnastej. Jak zwykle wyszedłem na szkolny dziedziniec, gdzie każdorazowo czekałem na Nihona. Zawsze po mnie przyjeżdżał, a potem razem ruszaliśmy w kierunku naszej ulubionej restauracji. Przeważnie się spóźniał.
Oparłem się o średniej wysokości murek, który prawdopodobnie miał być ogrodzeniem, jednak służył głównie jako element dekoracyjny.
Wcześniej nie zwróciłem uwagi na chłopaka w beżowym płaszczu i kapeluszu. Wyglądał jak jakiś detektyw ze starszych filmów lub ktoś w tym rodzaju. Miał na sobie czarne spodnie i eleganckie, błyszczące buty pod kolor, tak mi się tylko wydawało, garnituru, który miał pod płaszczem. Nie widziałem jego twarzy, tylko kilka białych kosmyków, opadających na twarz. Sprawiał wrażenie tajemniczego i obojętnego. W pewnym momencie wydobył z kieszeni paczkę papierosów Marlboro, wyjął jednego i włożył sobie do ust. Opakowanie wróciło do kieszeni. Zza pazuchy wyciągnął czarną zapalniczkę, upuszczając przy okazji prostokątny skrawek papieru. Po chwili wypuścił dym z płuc.
Obserwowałem go przez cały ten czas. Jego ruchy były wprawne; widać było, że nie wykonywał tych czynności po raz pierwszy czy drugi.
Odwrócił twarz w moim kierunku i rzucił pełne obojętności spojrzenie. Miał czerwone oczy.
- Coś nie tak? – zapytał.
Wtedy zdałem sobie sprawę, że ciągle się na niego gapię.
- N-nie.
- Czekasz na kogoś? – obrócił głowę i lekko ją zadarł.
- Tak. – ten facet nie był taki straszny… chyba.
- Tak się składa, że ja też.
- Naprawdę? Na kogo? Może znam tę osobę.
- Kojarzysz chłopaka znanego jako Arthur Kirkland?
Przełknąłem ślinę. Ten koleś czekał na mnie? Dlaczego? O co mu chodziło?
- T-To ja.
- Poważnie? Hm… - zamyślił się na chwilę, ale nie odwrócił wzroku. – Jesteś z Nihonem, prawda?
- Skąd…
- …to wiem? Mam swoje sposoby. – uśmiechnął się. – To jak?
W pewnym momencie sposób bycia tego chłopaka stał się… nie tyle irytujący, co… inny. Nie przypominał mi żadnej osoby, którą znałem. Był poważny, pewny siebie, wyglądało na to, że ma silną osobowość.
- Ech… Masz rację. – poddałem się.
- Powinieneś dać sobie z tym spokój. – oznajmił.
- Co?
- Nie pasujecie do siebie. Jak na razie Nihon znosi twoje infantylne zachowanie i humory, ale… w pewnym momencie zacznie mu to przeszkadzać. Później zacznie się od ciebie izolować i zerwiecie.
- Masz bujną wyobraźnię… - nie miałem pojęcia, co powinienem powiedzieć.
- Nie. Po prostu wiem jak to się skończy.
Zacisnąłem dłonie w pięści. Jak on mógł mówić takie rzeczy o mnie i Nihonie? Jak mógł próbować przekonać mnie do zerwania z moim chłopakiem?
W pewnym momencie straciłem nad sobą kontrolę. Zamachnąłem się i uderzyłem w twarz tamtego kolesia. Czy on nie miał wstydu? Co za dystyngowany drań!
Z jego głowy spadł kapelusz, odsłaniając białe włosy i pokazując czerwone oczy. Jeden z jego policzków miał barwę niemal identyczną, co jego ślepia. Wbił we mnie wściekłe spojrzenie.
- Widzę, że nic tu po mnie, panie Arthurze. – podniósł z ziemi kapelusz, otrzepał go i założył na głowę. – Pożałuje pan tej decyzji.
Odwrócił się na pięcie i odszedł.
***
W nocy nie mogłem zasnąć. Tamten koleś zachował się co najmniej nieodpowiednio i to jego pożegnanie… Byłem pewien, że na tym nie spocznie i posunie się do czegoś znacznie gorszego. Skoro miał tyle odwagi, żeby spróbować mnie przekonać, to równie dobrze mógłby pójść z tym bezpośrednio do Nihona. No właśnie, Nihon. Jesteśmy razem już od jakiegoś czasu i nie przypominam sobie, abym dostał jakiegoś ataku w jego obecności. O co mogło mu chodzić?
Miałem dość bezczynnego leżenia, więc podniosłem z krzesła moją białą koszulkę i poszedłem do łazienki. Spojrzałem na swoje blade odbicie w lustrze: blond włosy opadały na zielone oczy, zasłaniając w nieznacznym stopniu lekko krzaczaste brwi. Nie obyło się też bez charakterystycznego znaku bezsenności – sinych worków pod oczami.
Odkręciłem wodę i obmyłem twarz lodowatą wodą. Znowu spojrzałem na swoje odbicie. Działo się ze mną coś złego. Od kiedy przejmowałem się jakimiś zapatrzonymi w siebie debilami? W końcu wytrzymałem z Francisem i Alfredem. Dlaczego miałbym sobie nie poradzić z tamtym idiotą?
Opuściłem łazienkę i przeszedłem do kuchni. Kiedy znalazłem się przy blacie, drzwi od sypialni się otworzyły i stanął w nich Nihon. Miał spuszczoną głowę i przysięgam, że nigdy nie miał tak ciemnych włosów. Powoli ruszył w moim kierunku. Wyciągnął z szuflady jakiś przedmiot, wyminął blat i złapał mnie za ramię. Po chwili zdałem sobie sprawę, że leżę na podłodze.
Nihon na mnie usiadł i zacisnął ręce na jakimś przedmiocie. Dopiero po kilku sekundach zauważyłem, że trzyma nóż kuchenny. Byłem przerażony. Zacząłem wymachiwać rękami, licząc, że to jakoś pomoże mi się wyrwać. Kiku tylko złapał moje prawe ramię i unieruchomił mnie na dobre.
- Dlaczego mnie zdradziłeś…? – zapytał grobowym głosem. Zrobił to tak cicho, że niemal go nie usłyszałem.
- Z-zdradziłem? – byłem kompletnie zbity z tropu.
- K… Kłamiesz! – Nihon krzyknął i uniósł ramię z nożem. Wiedziałem, co chce zrobić.
Po chwili zrobiło się całkiem cicho. Usłyszałem bardzo cichy szloch Nihona… Chwila… Szloch? To ja nie umarłem?
Zdobyłem się na odwagę i odwróciłem głowę w lewo. Kilka milimetrów dalej był wbity nóż, który zaledwie minutę temu znajdował się w dłoni Nihona.
Spojrzałem na niego. Jego oczy były zasłonięte przez grzywkę, ale wiedziałem, że płacze.
Przyciągnąłem go do siebie. Nie stawiał większego oporu.
- Nie zdradziłem cię, Nihon. I nie zamierzam. Jesteś dla mnie tym jedynym. – wyszeptałem. – Nigdy cię nie zostawię.
Ująłem jego twarz w dłonie i pocałowałem. Na jego miękkich ustach zdążyło zatrzymać się kilka łez. Nawet one miały słodki smak.
Odsunął się ode mnie.
- N-nie nienawidzisz mnie? – ciągle nie patrzył mi w oczy.
- Dlaczego bym miał? – uśmiechnąłem się. – Kocham cię.
Czy… Czy ja to powiedziałem głośno? Jeszcze nigdy te słowa nie opuściły moich ust. Myślałem, że to będzie trochę… trudniejsze… Cóż, może okazywanie swoich uczuć nie jest takie trudne?
W końcu Nihon zdobył się na odwagę i spojrzał mi w oczy. Na jego twarzy malowały się żal i smutek. Tak, kochałem go. Jak mógłbym zostawić kogoś, kto w tamtym momencie wyglądał tak niewinnie i bezbronnie? Jak mogłem zostawić kogoś, kto tak mnie potrzebował?
Pochylił się do mnie i wyszeptał jedno słowo: dziękuję, po czym mnie pocałował. Wtedy postanowiłem, że będę go chronić.
***
Następnego dnia, okolice piętnastej, dziedziniec uniwersytecki.
Jak zawsze opuściłem budynek uniwersytetu i skierowałem się w stronę murku. Dziedziniec był wyjątkowo pusty tamtego dnia być może ze względu na dzień tygodnia (piątek) lub fakt, że w telewizji miała lecieć powtórka meczu. Jako wierny fan piłki nożnej obejrzałem tę grę w Internecie.
Jak zawsze oparłem się o murek i czekałem. Wiał delikatny wiatr, który wprawiał w ruch płatki kwitnącej wiśni, świeciło słońce i temperatura była dosyć wysoka, dzięki czemu czekanie na Nihona nie było takie złe.
- Iggy! – do moich uszu dotarł znajomy głos.
W moją stronę biegł Ameryka, który w jednej ręce trzymał hamburgera, a w drugiej kubek z jakiejś restauracji szybkiej obsługi. Pewnie z McDonald’s.
- Iggy! Szukałem cię! – powiedział, gdy się obok mnie zatrzymał. Jakim cudem się nigdy nie męczył?
- Po co? Dobrze wiesz, że zawsze czekam w tym samym miejscu na Nihona! – miałem ochotę go jakoś obrazić, ale nie przychodziło mi do głowy nic wystarczająco dosadnego.
- Przybiegłem z waszego mieszkania!
- Co?! Jakim cudem tu przybiegłeś?! Nasze mieszkanie jest po drugiej stronie miasta!
- Zapomniałeś, że zabrali mi prawko? No, nieważne. Chciałem się zobaczyć z Nihonem, bo jak wiesz niedługo są moje urodziny, ale jak tam dotarłem to nikogo nie było!
- Jak zawsze przesadzasz. Pewnie skoczył do sklepu albo…
- Coś mu się musiało stać!
Nagle mnie olśniło. Przypomniałem sobie spotkanie z tamtym albinosem. Na mój sprzeciw co do zakończenia związku z Nihonem stwierdził, że pożałuję tej decyzji. Czyżby chciał się na mnie zemścić przez Nihona? Jaką miałem pewność, że Ameryka mówi prawdę? Często mnie okłamywał. Na przykład w zeszłe Święta Bożego Narodzenia. Wysłał mi zaproszenie, podbiegające pod groźbę. Nie mogłem mu ufać w stu procentach.
- Skąd ta pewność, Alfredzie?
- Jeżeli powiem ci, że to moja kobieca intuicja to mi uwierzysz?
- Nie… chyba nie.
- W takim razie to było przeczucie.
Miałem ochotę uderzyć go w twarz i z trudem się powstrzymywałem. Kobieca intuicja… Ma beznadziejne poczucie humoru.
- Dobra, pojedziemy tam. Skombinuj mi samochód.
- Już skombinowałem. – wskazał na samochód Nihona, który stał na chodniku.
***
W tym samym czasie, piwnica, inna część miasta
Ciemność. To było pierwsze słowo, jakie mu przyszło do głowy, gdy otworzył oczy. Ciemność była wszędzie. Otaczała go, przygniatała i niemal pochłaniała. Był obolały. Nawet oddychanie sprawiało mu problem. Może ze względu na wilgoć unoszącą się w powietrzu lub przygnieciony brzuch, a przynajmniej takie wrażenie. Spróbował unieść głowę, jednak nie był w stanie przez dziwne uczucie ciężkości. Z trudem poruszył rękami. Jego nadgarstki były ściśnięte przez jakiś materiał, który wbijał się w skórę. Ponownie zalała go fala bólu. Spróbował z nogami. Jego kostki były obolałe i mógłby przysiąc, że są opuchnięte i skrępowane.
Miał wrażenie, że leży na czymś zimnym i twardym. Podłoga? Dno jakiegoś pudła? Być może. Chciał sobie przypomnieć, co wydarzyło się w ciągu ostatniej godziny, ale docierały do niego tylko rozmazane strzępki wspomnień. Głowa pękała mu od bólu i najróżniejszych myśli. Co z nim teraz będzie? Gdzie jest?
Nagle usłyszał, że otwierają się drzwi. Do pomieszczenia wpadło trochę światła, jednak on odwrócił wzrok. Spędził za dużo czasu w ciemności. Po tym rozległ się odgłos kroków. Obcasy stukały o „podłogę”; dźwięk zbliżał się coraz bardziej aż zatrzymał tuż przy jego twarzy. Mógł otworzyć oczy i spojrzeć na tego człowieka. Może chciał mu pomóc? Jednak nie zrobił tego. Zacisnął powieki jeszcze bardziej, próbując zamknąć w sobie cały niepokój, strach i przeczucie, że ten, kto przyszedł chce mu zrobić coś złego.
Poczuł zapach perfum, który rozniósł się po pomieszczeniu. Elegancka, męska woń wypełniła przestrzeń między mężczyznami. Tego typu aromat wydał mu się w pewnym stopniu znajomy. Igirisu miał pełno flakoników i buteleczek perfum, które przetrzymywał w sporym pudełku i traktował jak skarby.
Właśnie, Igirisu. Ile by dał, by go teraz zobaczyć, przytulić. Chciałby spojrzeć w jego szmaragdowe oczy, odwzajemnić pełen miłości i ciepła uśmiech…
Ale to było niemożliwe. Jeszcze nie teraz.
Mężczyzna patrzył na niego intensywnie, a czerwone oczy lśniły w mroku. Uśmiechnął się tak, jakby wiedział, o czym myśli jego ofiara. Upewnił się w przekonaniu, że zaatakował z dobrej strony i sprawi, że Arthur Kirkland, ten pewny siebie dżentelmen, będzie cierpiał. Jednak to mu nie wystarczyło. Chciał zadać więcej bólu, raz na zawsze zetrzeć uśmiech z jego twarzy. Pragnął jego cierpienia.
Dlatego uśmiechnął się szerzej.
- Trochę dziwnie patrzeć na ciebie i nic nie widzieć. – nieznajomy przemówił dosyć niskim i pewnym siebie głosem z domieszką ironii. Nihona przeszedł dreszcz. – Zimno ci? – mężczyzna odczuwał dziwną przyjemność z gnębienia Nihona. – Pomyśl, co w takiej sytuacji zrobiłby Igirisu.
Kiku nagle otworzył szeroko oczy. O co chodziło? Znał Igirisu?
- Myślę, że już wiesz. – nieznajomy podniósł się, przełożył jedną nogę przez swoją ofiarę i usiadł Nihonowi na brzuchu. – Wybacz, że będę musiał zastąpić w tym Igirisu, ale nie martw się. Niedługo poczujesz różnicę.
Mężczyzna zsunął z ust Kiku chustkę i pocałował go. Jego ofiara się przez chwilę wyrywała, jednak dosyć szybko się uspokoiła. Oprawca się wyprostował i pozwolił, by z oczu Nihona uciekło kilka łez. Otarł jego prawe oko zdecydowanym ruchem i zlizał łzy, które znalazły się na jego kciuku.
- Myślę, że będziemy się dobrze bawić, Kiku-san.
***
- Nigdy nie przyzwyczaję się do twojego samochodu, Iggy. – Ameryka bujał się na wszystkie strony na przednim miejscu pasażera.
Na początku chciałem go zostawić, ale skończyło się na tym, że wpuściłem go. Oczywiście postawiłem jeden warunek. Zakazałem mu jedzenia w samochodzie i zagroziłem, że jeśli coś przemyci, to skontaktuję się z kim trzeba i Warszawa zostanie jego stolicą. Słyszałem, że ta groźba jest skuteczna i nie zawiodłem się. Sprawdziła się w przypadku Ameryki.
Tak więc, siedzieliśmy w moim samochodzie, próbując dojechać do mieszkania mojego i Nihona, co nie było łatwe w godzinach szczytu. Korek ciągnął się przez pół miasta i chyba wiedziałem, dlaczego. Moje przypuszczenia się sprawdziły, gdy po jakiejś godzinie minęliśmy różowego malucha pchanego przez Litwę, to znaczy, Torisa.
Kiedy stanęliśmy przed drzwiami mojego mieszkania, ogarnął mnie pewien niepokój. Bałem się tego, że Ameryka mógł mieć rację i z dziwnym przeczuciem przekręcałem klucz w zamku. Moje przypuszczenia okazały się prawdą. Po wejściu do domu zastałem straszny chaos: mój fotel był przewrócony, poduszki były rozdarte, blat w kuchni - porysowany. Nie musiałem wchodzić do pozostałych pomieszczeń, żeby wiedzieć, że Nihona tu nie ma. Z nieznanych mi przyczyn poczułem gniew. Gniew na siebie, że zwlekałem i nie uwierzyłem wcześniej. Gniew na siebie za to, że nic nie zauważyłem. Gniew w pełni uzasadniony. Byłem tak wściekły na swoją głupotę i ignorancję, że nie potrafiłem rozpaczać. Tylko zacisnąłem dłonie w pięści i z całych sił starałem się nie płakać.
- Iggy… – Alfred zbliżył się do mnie. – Wszystko w porządku?
- Znajdę go… Znajdę i za*******ę!
- Takie słowa… Nieładnie, Iggy.
Nie odpowiedziałem. Po chwili przestałem nad sobą panować i ruszyłem w stronę wejściowych. Mniej więcej w połowie drogi przyspieszyłem  i prawie biegłem. W ostatniej chwili Alfred położył rękę na moim ramieniu.
- Gdzie idziemy, Iggy?
Zatrzymałem się. Zdałem sobie sprawę, że nie wiem, gdzie chcę iść. Nie miałem żadnych dowodów, namiarów na tamtego dupka. Nie miałem kompletnie nic.
- To ja poczekam w samochodzie. – Alfred zbiegł po schodach i niedługo później opuścił klatkę schodową.
Zamknąłem drzwi na klucz i oparłem się o ścianę. Odetchnąłem głęboko i na chwilę zamknąłem oczy, żeby się trochę uspokoić.
Wtedy coś sobie przypomniałem. Kiedy tamten facet wyciągał zapalniczkę, coś mu wypadło. Powinienem to sprawdzić. Warto byłoby też spróbować dodzwonić się do Nihona.
Wyjąłem z kieszeni telefon i wybrałem jego numer. Po kilku dłuższych sygnałach włączyła się poczta głosowa, więc rozłączyłem się. Nie chciałem słyszeć jego głosu. Jeszcze nie teraz.
Opuściłem klatkę schodową i skierowałem się w stronę samochodu. Alfred kucał po stronie pasażera.
- Co robisz? – w mojej głowie zrodziła się myśl, że mógł coś przemycić. Na przykład jedzenie.
- To leżało pod siedzeniem. – uniósł prostokątny skrawek papieru.
Wyrwałem mu go z ręki i przyjrzałem się dokładniej informacjom wypisanym na wizytówce. Gilbert Beilshmidt. Z jakichś powodów to nazwisko wydało mi się znajome. Obok znajdował się numer telefonu i krótkie hasło reklamowe: JESTEM NAJLEPSZY wypisane pogrubioną i co najmniej trzykrotnie powiększoną czcionką.
- Beilshmidt… - wyszeptałem do siebie. Alfred chyba musiał to usłyszeć, bo się wyprostował.
- Czy to nie nazwisko Ludwiga?
Walnąłem dłonią w czoło. Dlaczego byłem takim idiotą?!
- To nie jego brat? – podstawiłem wizytówkę pod nos Alfreda.
- Chyba tak.
Wyciągnąłem telefon i zadzwoniłem do Ludwiga. Jak zawsze odebrał Feliciano, który konwersację zaczął powtórzeniem przynajmniej czternaście razy słowa PASTA. Uciszyłem go kilkoma niecenzuralnymi słowami i groźbami aż w końcu podał mi Ludwiga do telefonu. Wypytałem go o kilka najważniejszych rzeczy i wsiadłem do samochodu. Alfred zrobił to samo.
- Gdzie jedziemy? – zapytał, gdy zapiął pasy.
- Zobaczysz. – odpowiedziałem i skupiłem się na prowadzeniu.
***
Miał wrażenie, że coraz trudniej mu złapać oddech. Do  tego problemu i okropnego bólu w każdej części ciała doszło jeszcze beznadziejne poczucie winy. Kiku opierał się plecami o cementową ścianę z twarzą schowaną w dłoniach, podczas gdy jego oprawca zapinał ostatnie guziki kamizelki.
- Doprawdy, jeszcze nigdy nigdzie nie musiałem się tak przeciskać. Co wy robiliście przez cały ten czas? Cóż, nic to. Daję ci piętnaście minut na ubranie. Bo jak nie… - mężczyzna się uśmiechnął. – Ponownie poznasz potęgę Prus!
Japończyk nie zareagował na ten żart, nawet nie zwrócił uwagi na wyjście swojego oprawcy. W tamtym momencie czuł się beznadziejnie. Prawie tak samo źle jak po opuszczeniu przez Wanga. Jednak w jego sercu tliła się iskierka nadziei. Nadziei na spotkanie z Arthurem i ratunek. Myśl, że jego chłopak na pewno go szuka, podtrzymywała go na duchu i pozwalała wytrzymać upokorzenie.
Oparł głowę o betonową ścianę. Pozwolił, by kosmyki czarnych włosów lekko odsłoniły bursztynowe oczy, z których zaczęły lecieć łzy. Czekam.
***
- Iggy, daleko jeszcze? – Alfred kontynuował bujanie na miejscu pasażera. Z jakiegoś powodu strasznie mnie to irytowało.
- Tak! I zamknij się wreszcie! Potrzebuję skupienia! – byłem na granicy wytrzymałości psychicznej… i fizycznej w sumie też.
- Nie musisz się tak pieklić. Pytam, bo błądzimy po tych łąkach już od ładnych czterdziestu minut. Wiesz w ogóle, gdzie jesteśmy?
- Gdybyś tyle nie gadał na pewno bylibyśmy już na miejscu!
- Iggy, przyznaj się. To nic złego, że zabłądzili…
- Jest! Widzę!
W tamtym momencie dostrzegłem budynek, który opisał mi Ludwig. Był to całkiem ładny, nowy domek w odcieniu jasnej żółci z czerwonymi dachówkami. Brakowało tylko ogrodzenia, jednak ktoś już pewnie o tym pomyślał, bo na podwórku można było zobaczyć materiały złożone w kilku miejscach.
- To tutaj tak gnałeś? – Alfred wydawał się być trochę zbity z tropu.
- Tak…
- Ktoś musi być naprawdę walnięty, żeby stawiać taki domek pośrodku niczego… Cóż, nic to. Idziemy?
W jednej chwili opuściła mnie moja pewność siebie. Budynek przede mną wyglądał bardzo niewinnie, chociaż pozory mogły mylić. Wziąłem głęboki oddech.
- Idziemy.
***
Nie czuł kompletnie nic. Miał wrażenie, jakby cała jego pamięć została usunięta w jakiś mało humanitarny sposób, a upewniał go w tym ból głowy.
Jego oprawca zdawał się czerpać przyjemność z chwilowego zamroczenia swojej ofiary. Położył Kiku na kanapie i cierpliwie czekał na pojawienie się Arthura. Wypił ostatni łyk wcześniej przygotowanej szkockiej, schował scyzoryk do kieszeni spodni i spojrzał na omamionego Japończyka. Podobało mu się to, co widział. Brunet próbował otworzyć oczy, co chwila wzdychał i był zarumieniony. Jego oprawca nie miał pojęcia, o czym śni jego ofiara, ale wiedział jedno: raz na zawsze zmaże uśmiech z twarzy Arthura Kirklanda. Na tę myśl się uśmiechnął i zajął miejsce na kanapie.
***
Alfred szedł dosyć szybko, z każdą chwilą zbliżając się do domku, kiedy ja z każdym krokiem nabierałem wątpliwości i zaczynałem się stresować. Gdy Ameryka znalazł się na pierwszym schodzie, odwrócił się w moją stronę.
- Wszystko w porządku, Iggy? Jesteś blady jak ściana.
- N-nic mi nie jest.
- Nie brzmisz zbyt przekonująco. Chodź tu.
Westchnąłem i zrobiłem krok do przodu. W końcu spróbowałem wziąć się w garść i na nowo rozbudzić w sobie gniew. Wziąłem głęboki wdech i podszedłem do drzwi.
- Jak tu wejdziemy?
- Normalnie. W moich filmach bohaterowie otwierają drzwi kopniakiem i od razu walczą z tymi złymi…
- Daj już spokój. Myślałem, że wpoiłem ci zasady dobrego wychowania.
- Iggy, jesteśmy tu po to, by uratować Nihona, prawda? Więc weź się w garść! Ic iżi!
Poddałem się i pozwoliłem rozwalić te przeklęte drzwi jak sobie wymyślił. Nie miałem siły się z nim sprzeczać.
Alfred wpadł do przedpokoju korzystając z „wejścia smoka”, co było dla mnie przesadą, jednak wszedłem tam tuż za nim. Naszym oczom ukazała się scena, której nie chciałem oglądać. Tamten dupek… leżał na kanapie… z Nihonem… i… całowali się…
- Hm? Czyżby Arthur Kirkland? – moje nazwisko zostało wypowiedziane głośniej niż to było konieczne.
- Ty… - rzuciłem się do salonu, ale tamten drań wyciągnął scyzoryk.
- Nie sądzisz, że twoje położenie jest co najmniej… niekorzystne? Jestem uzbrojony, mam zakładnika, a ty dysponujesz tylko nadludzką siłą tego idioty w pinglach. Chociaż on i tak nie może nic zrobić, bo wystarczy jeden fałszywy ruch, aby ten scyzoryk wylądował w jego klatce piersiowej. – albinos się uśmiechnął. A co najgorsze – miał cholerną rację.
- Iggy! – Alfred krzyknął i chciał zrobić krok naprzód, jednak powstrzymałem go.
- Nie wtrącaj się! To sprawa między nami dwoma. Lepiej się nie mieszaj.
- Ale… Iggy!
- Zamknij się i stój w miejscu!
Ameryka posmutniał, ale nie ruszył się.
- Dobrze, ale jeśli… coś ci się stanie…
- Co za wzruszająca scena! Aż się znudziłem. – mężczyzna ziewnął. – A co ty o niej myślisz, Japończyku?
Odpowiedziała mu cisza.
- A… Asa… - usłyszałem zdyszany głos mojego chłopaka.
- Kiku!
Albinos uciszył Nihona pocałunkiem. Nie mogłem na to patrzeć. Rzuciłem się do przodu, nie patrząc na konsekwencje. Gilbert wbił scyzoryk w ciało mojego chłopaka, ale zepchnąłem agresora z kanapy i zacząłem z nim walczyć. Udało mi się go oszołomić na chwilę i pozbawić broni, dzięki czemu miałem szansę na atak. Uderzyłem go z całej siły w twarz, zamieniając mój gniew w siłę, by powstrzymać tego popaprańca. Usłyszałem jeszcze jak Alfred krzyczy moje imię, ale nie zareagowałem. Całą moją złość skierowałem na twarz Gilberta, który próbował się jeszcze bronić. Zrzucił mnie na ziemię i przyszpilił mój rękaw do podłogi drugim scyzorykiem. Musiał wyciągnąć go z kieszeni, gdy udało mu się mnie położyć na podłodze.
- Umiesz się bić, nie ma co. – mocniej ścisnął moje prawe ramię. Cały czas wbijał scyzoryk w mój rękaw, aż poczułem, że z tego miejsca zaczyna mi lecieć krew. – Ale to nie wystarczy, żebyś odzyskał Nihona.
Jego słowa były niczym sztylet, który próbował mi wbić w serce.
- Iggy!
- Nie ruszaj się, debilu! Sam się tym zajmę! – Alfred znowu zaczynał mi działać na nerwy. – A tobie nie za wygodnie?
Uderzyłem z całej siły kolanem w plecy Gilberta, który puścił moje prawe ramię. Wykorzystałem okazję, by rozerwać koszulę i uwolnić się od scyzoryka. Przeszedłem do kuchni i podniosłem z blatu nóż. Leżał obok połowy bochenka chleba i wśród okruszków. Ten debil naprawdę mnie nie doceniał?
Rzuciłem się z nożem na albinosa i udało mi się go dźgnąć w plecy, jednak nic sobie z tego nie zrobił. Podniósł się i zaatakował mnie scyzorykiem. Zalała mnie fala bólu, którą przerwało coś, czego nie mogę sobie przypomnieć… Chyba straciłem przytomność.
______________________________
Cześć!
Minęło sporo czasu, ale oto jest kolejny rozdział! Pracowałam nad nim długo i ciężko, zajął mi pięć stron w Wordzie najmniejszą możliwą czcionką, ale to jeszcze nie koniec! Czy Gilbert Beilshmidt dostanie (zasłużoną) karę? Czy z Kiku wszystko dobrze? Dlaczego Igirisu stracił przytomność? Tego wszystkiego dowiecie się w następnym rozdziale!
Pisanie takich historii sprawia mi mnóstwo przyjemności, a bohaterów uwielbiam coraz bardziej! Mam nadzieję, że Wy też ich lubicie. :3
Do następnego rozdziału!
Katsumi

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz